niedziela, 24 stycznia 2010

Rodzinna niedziela...

   Pozmywałam, przygotowałam obiad, Młody śpi, a ja się relaksuję- niby wszystko normalnie, gdyby nie fakt, że jest niedziela, czyli do obrazka brakuje Kochającego Męża i Ojca. A ten właśnie udziela się po przyjacielsku i wnosi na ósme piętro płyty z kartongipsu, które nie zmieściły się do windy. Wczoraj nosił jakieś stelarze pod wannę o wymiarach 170 cm. Niby nie ma nic w tym złego - w końcu powiedziane jest "głodnego nakarmić... przyjaciołom pomagać" ale czemu Ci przyjaciele przypominają sobie o nas dopiero, kiedy są w potrzebie i to na kilka chwil przed "godziną zero" owej potrzeby? Czemu nie zadzwonią, żeby po porstu się umówić na kawkę tudzież winko, tylko zawsze kiedy czegoś chcą? I dlaczego zawsze takie akcje muszą nam rozpieprzyć rodzinny weekend? Chrzanić takie przyjaźnie - można by powiedzieć, ale do tego trzeba mieć twarde serce i dupę - a my oboje z Wojciechem w kwestiach "pomocowych" jesteśmy mięciutcy jak kupa noworodka...

0 komentarze:

Prześlij komentarz