niedziela, 31 stycznia 2010

Podsumowanie

   Weekend rozpoczęty w czwartek zaliczam do udanych. Podpisałam umowę na dodatkowy job - wpadnie ekstra kaska. Byłam w kinie i na krótkich pogaduchach z dziołchami. Wyleniłam się w sobotę z mężem i dziecięciem, a w niedzielę - zaliczyłam wyprzedażowy zawrót głowy, obłowiłam się w 3 pary spodni i kilka ciuszków dla Jaśkowego, niewydając więcej niż na dwie rzeczy w normalnym okresie cenowym (pewnie za zakupy w dzień niedzielny pójdę do piekła, ale za to w jakich spodniach ;) ). Najcenniejsze są jednak chwile, kiedy mogę w spokoju zająć się obserwacją zabaw młodego i taty. Słodko wygląda, kiedy Jaś bierze Wojciecha za rękę, prowadzi w konkretne miejsce, pokazuje co dokładnie go interesuje, głośno krzyczy "da", a potem razem bawią się wybraną zabawką:)
A żeby nie było tak miło - na koniec straciłam głos:) 

czwartek, 28 stycznia 2010

Obdarowana

Niby lubie coć dostawać, tak w prezencie bez żadnej okazji. Fajnie, że tym razem obdarował mnie niespodziewanie Syn. Super, że podzielił się ze mną tym, co ma w nadmiarze... tylko dlaczego musi to mnie tak obezwładniać? a wszystkiemu winna chmara maleńkich, niewidocznych, tyci tyciutkich WIRUSÓW... i mamy w domu szpital. A jutro Wojciech na jednodniowym "wychowawczym", ja dla odmiany idę do pracy, a popołudniem mam zaplanowane kino. Tylko czy zdołam się zwlec z łóżka?

wtorek, 26 stycznia 2010

Zagilowany

   Jasiek znów dostał kataru, do tego ma chrypke i oczywiście jak w takiej sytuacji - brak apetytu. Odpuszczam mu jedzenie - i tak wazy całkiem, całkiem. A Jego lekka dietka może dobrze wpłynie na mój kręgosłóp, który po kilkakrotnym dźwignięciu Młodego każdego dnia zdecydowanie odmawia współpracy. Niestety to jedyne "plusy" choróbska. Ogólnie chodzę niewyspana, bo Młody wybudza się co pół godziny przez zapchany nos, a w dzień jest mega marudny. Czyli standard chorobowego zachowania. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest "uziemienie". Temperatura nie zachęca do spacerowania, ale słoneczko kusi, żeby choć podreptać wokół bloku. A tak siedzimy z młodym w czterech ścianach i powoli dziczejemy. Nawet jutrzejsza zabawa z kumplem musi zostać odwołana - nie fajnie jest przecież dzielić się gilem. Dobrze, że chociaż Wojtkowi w najbliższym czasie nie szykuje się żadne "oddelegowanie w siną dal". Jest więc szansa, że w piątek wyskoczę do kina:)

niedziela, 24 stycznia 2010

Na podsłuchu

   Podsłuchując telefonicznej rozmowy Męża z Siostrą dowiedziałam się więcej niż podczas 4 dni rozmów z Nim "face to face".Uczucia, które mnie teraz ogarniają są całkiem sprzeczne i dość burzliwe. Policzyć do dziesięciu... jeden dwa... a może i nawet do dwudziestu...

Rodzinna niedziela...

   Pozmywałam, przygotowałam obiad, Młody śpi, a ja się relaksuję- niby wszystko normalnie, gdyby nie fakt, że jest niedziela, czyli do obrazka brakuje Kochającego Męża i Ojca. A ten właśnie udziela się po przyjacielsku i wnosi na ósme piętro płyty z kartongipsu, które nie zmieściły się do windy. Wczoraj nosił jakieś stelarze pod wannę o wymiarach 170 cm. Niby nie ma nic w tym złego - w końcu powiedziane jest "głodnego nakarmić... przyjaciołom pomagać" ale czemu Ci przyjaciele przypominają sobie o nas dopiero, kiedy są w potrzebie i to na kilka chwil przed "godziną zero" owej potrzeby? Czemu nie zadzwonią, żeby po porstu się umówić na kawkę tudzież winko, tylko zawsze kiedy czegoś chcą? I dlaczego zawsze takie akcje muszą nam rozpieprzyć rodzinny weekend? Chrzanić takie przyjaźnie - można by powiedzieć, ale do tego trzeba mieć twarde serce i dupę - a my oboje z Wojciechem w kwestiach "pomocowych" jesteśmy mięciutcy jak kupa noworodka...

czwartek, 21 stycznia 2010

tylko i aż

   Tata trafił do szpitala, stracił przytomność z niewiadomych przyczyn, spadł ze schodów, trochę sie potłukł. Dużo strachu, na szczęście, tylko strachu. Ale najgorsza jest bezsilność i brak możliwości udzielenia wsparcia, pocieszenia. Po raz kolejny odczuwam, że tych tylko143 km od rodziców, to aż 143 km od rodziców.

wszędzie dobrze...

   Wróciliśmy. Ja z Jaśkiem od rodziców, Wojciech z delegacji. Młody jak zwykle nie odpuszczał babci na krok. Udowodnił dziadkom, że już nie jest słodkim bobaskiem tłukac babciną "porcelanę" i testując wytrzymałość dziadkowych bębenków usznych. Ja się nateskniłąm, nawkurzałam na niedzwoniącego męża, a on - "pracował" m.in. w jacuzzi. A teraz wracamy do rzeczywistości. Jasiek cieszy się wieczornymi zabawami z tatusiem, a ja nocnymi figlai z mężem. A w ciągu dnia znów jestem kurą domową :)

wtorek, 12 stycznia 2010

Wszędzie biało, biało, biało...

   Za naszym oknem w sypialni rozciąga się iście bajkowyn krajobraz. Małe, działkowe domki pokryte śniegiem, drzewa oblepione biłym puchem, pomiędzy wiją się ścieżki, które prawie znikają w całej tej zimowej scenerii. Chwilami czuję się jakbym była w górach. Wszystko pięknie, łądnie dopóki nie trzeba wyjść z domu. Wtedy nawet króciótki, półgodzinny spacer wydaje się maratonem po pustyni. W niedzielę, kiedy wyruszaliśmy na WOŚP, leciutko pruszyło, a jak dotarliśmy na miejsce płatki śniegu przybrały monstrualnych rozmiarów i padały z prędkością kropel deszczu. Po dziesięciu minutach Jaśkowy wózek pokryty był grubą warstwą białęgo puchu, a młody siedział pod folią i tylko ślipia było mu widać. Do domu wróciliśmy w mokrych butach, a Jasiek cały szczęśliwy, bo przytargał wielkie serce - balon. Wczoraj, jadąc do pracy, zobaczyłam pobocza pełne pośniegowego syfu i już tak bajkowo nie było. Suma sumarum - lubię zimę, ale nejlepiej prezentuje się ona obserwowana z perspektywy naszej sypialni:)
 Do "fabryki" wracam od 1 kwietnia - i niestety nie jest to dowcip prima aprilisowy. Zmieniam dział. Trochę przerażają mnie nowe obowiązki, a najbardziej mi żal moich "młodych gniewnych", ale cóż - jak mogłam nie przyjąc tej propozycji, kiedy Pani Dyr tak "ładnie" prosiła:)

czwartek, 7 stycznia 2010

wielki "?"

   Właśnie odebrałam telefon z pracy, Pani Kadrówka zaprosiła mnie na rozmowę z Panią Dyrektor na poniedziałek. Po głowie przemyka mi teraz tysiące myśli, ale na szczęscie Kadrówka zapewniła, że nie mam się czego bać. Tylko czy w jej rozumieniu to czego mogę się "obawiać" jest zbierzne z moimi "lękami"? Nic to - do poniedziałku na pewno osiwieje, a potem się okazało że ten wielki "?" to jakiś pikuś.
   Młody nadal z gilem do pasa, do tego z charczącym kaszelkiem. Wojtek na razie faszerowany lekami zdycha tylko wieczorami, a ja jakoś się trzymam.
   Od czwartku będę "słomianą wdową" a Wojciech będzie się "debatował" z kolegami w jakimś SPA, a potem będą ich "szkolili" w Szwecji. Tez bym tak chciała "pracować" ;)

niedziela, 3 stycznia 2010

Wszystko dobre co się kończy... za szybko

I znów pluję sobie w brodę... tyle planów, zaplanowanych wspólnych przyjemności i jak zwykle wielka dupa... dwa tygodnie urlopu Wojtka dobiegają końca, a ja czuję wielki niedosyt... a na domiar złego Jasiek się pochorował i od jutra będę musiała samodzielnie stawić czoła jego glutom do pasa... dobrze, że dzień pracy trwa tylko 8 godzin... TYLKO?!!... i kogo ja próbuję oszukać... ech... teśknię, chociaż jeszcze "dobre" trwa...